piątek, 24 grudnia 2010

Wesołych Świąt

Gerard David, Holy Night, Muzeum Historii Sztuki w Wiedniu

niedziela, 5 grudnia 2010

Litwo, ojczyzno moja?


Poprzedni post dotyczący książki Miłosza zaczęłam pytaniem, które powtórzyłam w tytule obecnego. Powtórzenie jest w pełni zamierzone, gdyż Szukanie ojczyzny w pełni dotyczy Litwy, a autor dokonuje próby przedstawienia losów ziemi, z której się wywodzi nie uciekając od niewygodnych dla wielu zagadnień dotyczących stosunków polsko-litewskich.

Książkę rozpoczyna tekst zatytułowany Rodziewiczówna. Miłosz, który w latach młodości czytał Lato leśnych ludzi i może jeszcze kilka innych pozycji, zainteresowany zażenowaniem intelektualistów oraz niesłabnącą popularnością powieści pisarki postanowił przeczytać jej książki, aby przekonać się co świadczy o jej sukcesie. Od razu się przyznam, że trochę się bałam tego tekstu, pamiętając jak bardzo się męczyłam, żeby skończyć Między ustami a brzegiem pucharu i po tej lekturze stwierdziłam, że nigdy więcej Rodziewiczówny. Zdania wciąż nie zmieniłam, ale tekst Miłosza okazał się niezwykle interesujący. Nie dokonał on bowiem ani krytyki (choć też nie unikał wymieniania wad tej twórczości) ani nie chwalił. Czytanie książek Marii Rodziewiczówny, jak autor zauważył, było podobne do czytania pamiętników, gdyż znaleźć w nich można wiele informacji dotyczących realiów oraz stosunków społecznych panujących na opisywanych terenach w drugiej połowie XIX w. Przede wszystkim za ideał Rodziewiczówna uważała i tak przedstawiała szlacheckie zaścianki, czyli gospodarstwa rolne uprawiane przez rodzinę, nietożsame z gospodarstwami chłopskimi. Praca w zgodzie z przyrodą łączyła się z czystym sumieniem, a zaścianki stanowiły miejsca silnego oporu przeciw rusyfikacji. Polak i Litwin były określeniami niemal jednoznacznymi, posługiwano się zaś językiem polskim, a litewski pojawiał się najczęściej w postaci wtrętów, gdyż uważany był za język prostaków. Dopiero później doszło do popularyzacji języka litewskiego oraz prób odzyskania narodowej tożsamości przez Litwinów.
Wieś u Rodziewiczówny symbolizowała dobro, natomiast wszelkie zło pochodziło z miasta, przede wszystkim z Warszawy. Była ona pełna nieprawości, duchowej pustki i nierówności społecznych. Pozytywni bohaterowie najczęściej wywodzili się z warstw ubogich i służyli pomocą bardziej potrzebującym. I, oczywiście, byli to mieszkańcy Polesia czy Żmudzi.
Wszystko co obce posiada u Rodziewiczówny negatywne cechy. Dla szlachty największą wartość stanowiła ziemia, to ona była kapitałem. Natomiast dla Niemców i przede wszystkim Żydów była ona jedynie źródłem do zdobycia majątku. Pozytywny bohater nigdy nie dopuściłby się sprzedania rodzinnego majątku, wyrębu lasów, z kolei Żydzi nie mieli z tym problemów. Rodziewiczówna ukazuje Żydów zdecydowanie negatywnie, a jednak Miłosz pisze, że określenie „antysemityzm” nie znalazłoby zrozumienia w opisywanych przez autorkę środowiskach: „Po prostu taki jest porządek świata, że odraza do Żydów jest równoznaczna z odrazą do zła i że czyhają oni na obrzeżach społeczeństwa, szukając, kogo by wplątać w swoje brudne (zawsze brudne) transakcje” (C. Miłosz, Szukając ojczyzny, Wydawnictwo Znak, Kraków 2001, s. 32). Trudno jednak dziś zrozumieć taki sposób rozumowania ówczesnych środowisk.
Prozę i samą Rodziewiczównę Miłosz podsumowuje w taki sposób: 
Zalecana jako chrześcijańska lektura dla rodzin, jako że nie ma w niej wybujałej erotyki, czyli, jak to ona nazywa, „szałów”, pochwalana za swoje zdrowe poglądy przez Stronnictwo Narodowe i jego dalsze wcielenia, jest właściwie pisarką nieszczęśliwego społeczeństwa szlacheckiego, które nie tylko zastygło w swoich obyczajach, ale jeszcze cofnęło się w porównaniu z szybko postępującym gdzie indziej dziewiętnastym wiekiem. […] Opierając się mrokom i dzikości, Polska dworu i zaścianka uległa zapeklowaniu żywcem. Założenia książek Rodziewiczówny nie muszą być głośno powtarzane, zresztą być nie mogły, z powodu cenzury, ale ich obecność przemawia do czytelników na zasadzie dobrze wytartego uczuciowego toru. Że dzieje się tak w końcu dwudziestego wieku, dowodzi jedynie,  że nie wszystko mogą zmienić wojny i polityczne przewroty (ibidem, s. 56-57).

źródło: http://www.regturas.lt/index.php?id=548
Kolejne teksty: Nad Niewiażą, wiek dziewiętnasty, W Wielkim Księstwie Sillicianii oraz Opowieści pana Guze to różne oblicza Litwy. Pierwszy z nich dotyczy pamiętników Jakuba Gieysztora, jego spojrzenia na kwestię chłopską oraz polsko-litewską. Podjął się on zadania uwłaszczenia, ale również rozwoju społecznego chłopów, a choć wszystkich uważał za Polaków rozumiał potrzebę odrębności narodowej i uznawał, że ten, kto kocha własną narodowość uszanuje i inną. Dlatego sam miał szkółkę, w której uczono przede wszystkim po litewsku. Jednocześnie posiadał pewne cechy i głosił hasła, które dziś uznalibyśmy zapewne za nacjonalistyczne. Przeciwny separatyzmowi, bał się zerwania związku Litwy z Koroną, który był dla niego istotą polskości. Był zwolennikiem jednej Polski zamiast Rzeczypospolitej. A jednak Miłosz napisał: 
Może nawet niesprawiedliwe jest umieszczanie go wśród nacjonalistów, skoro wykazywał taką wrażliwość na potrzeby mówiącej innym językiem wsi w jego stronach. Obcując z nim, odkrywamy ogólne prawo takich spotkań w czasie: tamci ludzie żyli wśród sprzeczności, które tylko dla nas są sprzecznościami (ibidem, s. 90).
W Wielkim Księstwie Sillicianii Miłosz zajął się kwestią litewskości, polskości oraz żydowskości Mickiewicza, przedstawiając różne fakty przemawiające za każdą z tych możliwości, natomiast Opowieści pana Guze zostały napisane na podstawie materiałów przesłanych Miłoszowi przez owego pana Guze, który był właścicielem majątku, graniczącego z majątkiem Miłoszów na Białorusi. Tu znajdziemy niezwykle interesujące historie dotyczące rodziny poety, mniej lub bardziej chwalebne, oraz mniej lub bardziej obiektywne, gdyż zależne od opinii pana Guze.
Jak z tą Litwą było to bardzo ciekawy i bogaty w zajmujące informacje szkic dotyczący Oskara Miłosza. Jego kuzyn podjął się próby przedstawienia motywów kierujących Oskarem, który opowiedział się za Litwą, a nie za Polską. Czyni to w sposób rzetelny i dokładny, przedstawia stanowisko Oskara, któremu po zapoznaniu się z wieloma faktami trudno się dziwić. W tym tekście znalazły się również uwagi na temat twórczości „litewskiego” Miłosza oraz jego przeobrażeń religijnych. Poruszona została również kwestia mesjanizmu, tak jak ją Oskar rozumiał.
O wygnaniu i Miejsce utracone to teksty podejmujące pierwszy zagadnienie wyobcowania i próby odnalezienia się poza granicami ojczystego kraju oraz niemożności pełnej od niego ucieczki, drugi natomiast dotyczy tragicznych losów Wilna podczas II wojny światowej, okupacji stalinowskiej i hitlerowskiej, masowych mordów. Ukochane miasto Piłsudskiego stało się miejscem zagłady dziesiątek tysięcy Żydów i w tym miejscu Miłosz przypomina, że było to miasto, w którym żyły obok siebie, ale nie we wspólnocie społeczności Żydów i Polaków.
Ostatni tekst Pamięć i historia, który został przez autora dołączony do trzeciego wydania opisywanej książki to przemówienie wygłoszone przez  Miłosza w Wilnie 2 października 2000 r. na sympozjum, w którym udział wzięli również Wisława Szymborska, Günter Grass oraz Tomas Venclova. Jest to tekst mocno prowokujący i poruszający. Czesław Miłosz odniósł się do kwestionowanej przez niektórych (a dziś ta opinia jak się okazuje u niektórych wciąż jest aktualna) polskości autora. Urodził się on w samym środku Litwy i miałby pełne prawo uznać się za Litwina, ale jego rodzina od XVI w. mówiła po polsku, a on chodził do polskich szkół. W dowodzie osobistym wpisano mu Polak i on nigdy się polskości nie wyrzekł. A, że głosił niechętne opinie wobec polskiego nacjonalizmu (zaznaczył przy tym, że nacjonalizm litewski nie jest niczym lepszym) uważam za zrozumiałe.
źródło: http://www.interklasa.pl/portal/dokumenty/ue142/galeria.html
Kolejną ważną kwestią, którą Miłosz podjął na tym odczycie była kwestia żydowskiego Wilna i zagłada. Z problemem tym jednak Litwini muszą zmierzyć się sami. Na końcu zaś wyraził negatywną opinię o decyzji zamknięcia Uniwersytetu Stefana Batorego w grudniu 1939 r.
Szukanie ojczyzny to bardzo zajmująca pozycja, bogata w treści, które nierzadko są niewygodne dla opisywanych środowisk, ale równocześnie, które pozwalają zrozumieć podejmowane decyzje oraz niechęć Litwinów do Polaków. Uważam, że jest to książka, którą należy czytać i powinna, choć we fragmentach znaleźć się w kanonie lektur szkolnych, gdyż podejmuje kwestie, o których nie powinno się zapominać.

sobota, 20 listopada 2010

Fajna książka Andrzeja Barta


 Czy streszczenie scenariusza filmowego można uznać za kawałek dobrej literatury? Kiedyś bym się zastanawiała, dziś, po przeczytaniu Rewersu (W.A.B., Warszawa 2009) Andrzeja Barta, śmiało twierdzę, że tak. 

Główną bohaterką książki jest Sabina młoda, zafascynowana swoim szefem, redaktorka działu poezji. Piszę młoda, ale mieszkające z nią matka i babcia szczerze obawiają się o jej staropanieństwo. Dziewczyna zasypywana jest radami, jak powinna się ubierać, zachowywać, uśmiechać oraz obawami, kto się nią zajmie, gdy zabraknie już opiekunek. Obawy nie są całkiem bezpodstawne, gdyż Sabina to skromne, nieśmiałe i raczej zahukane dziewczę, chociaż jak się później okaże, nie pozbawione charakteru i odwagi. Te cechy ujawniła też w czasie wojny, gdy wraz z bratem Arkadiuszem szykowała się do udziału w powstaniu warszawskim.

Sabina żyje sobie w miarę spokojnie, pracuje, pozuje bratu do obrazu przedstawiającego młoda traktorzystkę lub inną postać kobiecą znaną z plakatów propagandowych. I, jak to zwykle w książkach (bo w życiu to różnie) bywa, niespodziewanie, w dość przykrych okolicznościach poznaje młodego, pięknego jak z obrazka, dzielnego mężczyznę w prochowcu. Serduszko Sabiny zaczyna bić szybciej, a i Bronisław, bo tak się przedstawił wybawiciel, również okazuje zainteresowanie młodą redaktorką.  Umawiają się raz, drugi, są kwiaty, jest kino, a przede wszystkim radość matki i babci, że Sabinka zakochana i, że ma adoratora. Oczywiście, Bronisław nie jest bez wad i czasami zachowuje się niestosownie, trochę ordynarnie, ale przecież wojna wpłynęła na ludzi w różny sposób, a on w dodatku prosty chłopak to drobne uchybienia można i należy mu wybaczyć. Związek między Sabiną a Bronkiem rozwija się szybko i wszystko pięknie się zapowiada, gdy nagle mężczyzna pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Czytelnikowi nie trudno od początku odgadnąć kim tak naprawdę jest pan Bronisław Falski i czym się zajmuję, ale Sabinka to nie czytelnik tylko zauroczona kobieta i drobne niepokojące sygnały nie wzbudziły w niej podejrzenia. Jednak, gdy prawda wychodzi na jaw dziewczyna, mimo szoku i strachu, decyduje się na krok, który wprowadzi w jej życie spore zamieszanie.

Historia z lat pięćdziesiątych XX wieku poprzeplatana jest krótkimi scenkami z czasów nam współczesnych, kiedy to Sabina jest już staruszką. Te momenty odsłaniają trochę tajemnice przeszłości i pozwalają odkryć prawdziwe wydarzenia, zanim zostaną ukazane  w książce. 

Początkowo narracja w czasie teraźniejszym i krótkie, szybkie zdania nie zrobiły na mnie dobrego wrażenia. Jednak szybko przestały mi przeszkadzać, a nawet zaczęłam je doceniać.  Rewers to bardzo przyjemnie napisana książka z wątkami romansowymi i kryminalnymi. Jednak, gdyby nie tło historyczne nic specjalnego by w niej nie było. Bo to właśnie sposób opisania rzeczywistości początku lat pięćdziesiątych najbardziej mnie urzekł. Andrzej Bart pisze o tych strasznych czasach bez nadęcia, wielkich i poważnych słów, bez rozliczania, a jednocześnie ukazuje realia w sposób przekonujący. Bo tak wyglądało ówczesne życie – obok codziennych problemów, sercowych zawirowań wisiała groza nagłych aresztowań, niepewność wobec drugiego człowieka i pełna inwigilacja. Życiem rządził strach bo nawet mała złota moneta mogła być powodem do prześladowań, a donosicielstwo nie było niczym niezwykłym. Dodajmy do tego ingerencję w życie kulturalne i cenzurę (przykład młodego poety i Arkadka, który malował traktorzystki), ale jednocześnie odwagę i honor części społeczeństwa i mamy skondensowany obraz tamtych lat. Zdaję sobie sprawę, że uproszczenia i skróty wynikają z formy książki, ale jestem wdzięczna pisarzowi, że zdecydował się na nowelę filmową, a nie na powieść bo mógłby przedobrzyć i zepsuć całość.

Rewers nie jest wybitnym dziełem literackim, ale chyba nikt nie oczekiwał, że będzie. Jest za to sprawnie napisaną, ciekawą i naprawdę fajną książką i dobrą literaturą. „Fajna” to słowo wytrych, ale to było pierwsze co pomyślałam po przeczytaniu i sądzę, że to najlepsze określenie dla tej książki.

sobota, 13 listopada 2010

Nobody's home...


Bycie pisarzem ma także pewną zaletę: można marudzić publicznie, co więcej, czasem jakaś gazeta zaproponuje pisarzowi trochę miejsca i skromne honorarium za marudzenie. To miejsce nazywa się kolumną felietonów” (D. Ugrešić, Nikogo nie ma w domu, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008, s. 414).

Takie publiczne marudzenie uprawia Dubravka Ugrešić w cytowanym zbiorze swoich tekstów. Nikogo nie ma w domu składa się z 5 części, w których znalazły się krótsze i dłuższe refleksje autorki dotyczące codziennego życia, literatury, problemów społecznych i politycznych, a wszystkie łączą rozważania na temat tożsamości, własnego miejsca w świecie  oraz była Jugosławia i inne kraje postkomunistyczne. Ugrešić z przyczyn politycznych musiała opuścić Chorwację (a właściwie Jugosławię, gdyż pisarka przez wiele lat żyła w tym państwie komunistycznym i dopiero po jego rozpadzie wcisnęli jej, jak pisze, chorwacki paszport) i od 1993 r. mieszkała w Holandii i Stanach Zjednoczonych. Podróżniczy tryb życia, liczne przeprowadzki, ludzie stały się podstawą krótkich felietonów zamieszczonych w Części I. Ugrešić pisze w nich o swoim życiu na walizkach, licznych spostrzeżeniach, o tym, dlaczego nie ma ogrodu i kiedy kupić domek dla ptaków. Oprócz luźniejszych tematycznie tekstów znajdują się jednak te tyczące się tożsamości, stereotypów, starości lub też przemocy wśród młodzieży. Trzeba jednak zaznaczyć, że pisarka nie moralizuje, nie poucza, tylko przedstawia swój punkt widzenia w sposób inteligentny, dowcipny, ale i złośliwy.

Część II składa się z trzech dłuższych tekstów: Europa, Europa, Amsterdam i USA nails. Pierwszy powstał podczas podróży Literaturexpressem Europa 2000, w której wzięli udział pisarze z 43 krajów, odwiedzając 18 europejskich miast. Zawiera spostrzeżenia pisarki z samej podróży pociągiem, obserwacje tyczące się jej współtowarzyszy oraz niezwykle ciekawe refleksje na temat odwiedzanych miast. Szczególne miejsce zajmuje tu Malbork, a właściwie hotel, w którym pisarze nocowali. To w tym miejscu, wśród popielniczki z kutego żelaza, fikusów, stoliczka z lnianym obrusem i spłuczki na metalowym łańcuszku Ugrešić poczuła się jak w domu z jugosłowiańskiego dzieciństwa. To, czego zabrakło w jej rodzinnym kraju, znalazła w nowym tysiącleciu w historycznym mieście Polski, które, jeszcze wtedy, nie poddało się zachodniej okupacji europejskiej.
Amsterdam to zbiór obrazków z życia w stolicy Holandii, miłości Holendrów do wszelkich miniatur, barwnego targu, karnawału, ale także opis holenderskiej mentalności i sposobu życia.
Tekst o Stanach Zjednoczonych to wizja tego kraju po 11 września, ale zamiast rozważań nad terroryzmem i o tym, jak żyć po zamachu autorka skupia się na nowej obsesji Amerykanów – na pielęgnacji paznokci. Jednak z ten pozornie błahy temat, Ugrešić  zdołała przekształcić w spostrzeżenia o mniejszościach narodowych żyjących w USA.

Najciekawsza pod względem tematycznym okazała się dla mnie Część III książki, dotycząca głównie literatury europejskiej. Ugrešić rozpoczyna od dość odważnego porównania europejskiego życia literackiego do konkursu Eurowizji. Podobnym, jej zdaniem, show jest transmisja z przyznania Nagrody Bookera.  Co może być wspólnego dla tych pozornie całkiem różnych imprez? Jak się okazuje, całkiem wiele elementów. Autorka wspomina m.in. o spektakularności wykonania, polityce, skandalach, ale przede wszystkim o otoczce medialnej, a podziękowania pisarzy porównuje do tychże wypowiadanych przez popowych piosenkarzy (ibidem, s. 187-188). Dalej robi się poważniej i Ugrešić przechodzi do zagadnienia związanego z przynależnością narodową pisarzy. Zamiłowanie ludzi do doklejania etykietek jest widoczne w każdej dziedzinie, również w literaturze. Często nie ma z tym większego problemu, mamy do czynienia z literaturą polską, niemiecką, turecką, japońską itd. Jednak, co zrobić z literaturą powstałą w kraju, którego już nie ma? Po rozpadzie Jugosławii doszło do taki paradoksów, że Ivo Andrić „wedle narodowości stał się pisarzem chorwackim, wedle miejsca zamieszkania – serbskim, i wedle poruszanej tematyki – bośniackim” (ibidem, przypis na s. 192). W przypadku wielu pisarzy ważniejsze od tego jak piszą staje się to skąd pochodzą. Bez względu na to, co Ugrešić napisze zawsze będzie rozpoznawana jako pisarka chorwacka, nie ważne, że od lat żyje w innym kraju. O swojej wrażliwości na punkcie etykietek pisze tak:

Czemu [jest przewrażliwiona – dopisek mój]? Bo w codziennej recepcji okazuje się, że identyfikacja bagażu obciąża tekst literacki. Bo okazuje się też, że identyfikacja wpisana w etykietkę zmienia istotę tekstu literackiego i jego sens. Bo identyfikacyjna etykietka jest skróconą interpretacją tekstu, co z reguły ukrywa. Bo identyfikacyjna etykietka otwiera przestrzeń pozwalającą odczytać coś, czego w tekście nie ma. I wreszcie dlatego, że jest dyskryminująca – dyskryminująca bezpośrednio dla samego tekstu. Zgoda na identyfikację oznacza poparcie dla idei, że również literatura stanowi domenę geopolityczną, co pewnie bliższe jest rzeczywistości, ale nie do mnie należy wspieranie każdej „rzeczywistości” tylko dlatego, że to „rzeczywistość” (ibidem, s. 193).
Wszystko to prowadzi do nacjonalizacji literatury, czego symbolem może być popularne w Chorwacji hasło „Czytajmy to, co chorwackie”. Stanowi również ograniczenia dla pisarzy, którzy piszą w języku ojczystym, żyjąc w odrębnej kulturze, dla tych, którzy piszą w języku kraju, w którym się znaleźli, dla tych, którzy mieszają języki i wreszcie dla tych, którzy nie piszą o kulturze, z której się wywodzą (a zdaniem wielu powinni).

Części IV i V dotyczą przede wszystkim emigrantów z Europy Wschodniej, ich życia na Zachodzie. Autorka, ze szczególną czułością, pisze tu o fenomenie polskiego hydraulika, który stał się pierwszą ofiarą zjednoczonej Europy.
W tych częściach pojawiają się poważne teksty dotyczące chorwackiej (i nie tylko) polityki, przeinaczania historii, wymazywania okresu komunizmu, przez co wojennych działaczy antyfaszystowskich zrównywało się razem ze zbrodniarzami. Znajdziemy tu również teksty poruszające problematykę dyskryminacji, handlu kobietami i komunistycznych więzień.

Teksty zawarte w Nikogo nie ma w domu powstawały w okresie 10 lat, dla różnych gazet (w tym dla „Gazety Wyborczej”) i na różnych etapach życia Ugrešić. Nie może więc dziwić ich różnorodność i nierówności. Za każdym razem jednak stanowią dużą rozrywkę, gdyż  autorka o sprawach zarówno błahych, jak i poważnych, pisze bezkompromisowo, zachowując jednocześnie poczucie humoru. Rzeczywiście, jak sama napisała, Ugrešić marudzi. Ale marudzi w tak ujmujący sposób, że nawet niezgadzając się z nią, w niektórych sprawach miałam wielką przyjemność z tej lektury.

środa, 3 listopada 2010

Umiłowanie wiedzy

Alexander von Humbold był niemieckim przyrodnikiem, podróżnikiem i odkrywcą. Carl Friedrich Gauss z kolei to wybitny matematyk, astronom, fizyk oraz geodeta. Obu panów łączy pochodzenie, życie na przełomie wieków, fascynacja nauką oraz niemiecki pisarz Daniel Kehlmann. On to właśnie z tych panów uczynił głównych bohaterów swej niezwykle poczytnej i szturmującej listy bestsellerów powieści Rachuba świata. Powieści praktycznie pozbawionej dialogów, wypełnionej krótkimi zdaniami i bogatej w niezwykłe poczucie humoru.

Akcja książki rozpoczyna się we wrześniu 1828 r., gdy Gauss, zmuszony przez Humbolda, po raz pierwszy od bardzo dawna opuszcza dom i udaje się do Berlina na Kongres Przyrodników Niemieckich. Po wypełnionej narzekaniem matematyka oraz drobnymi nieprzyjemnościami podróży naukowcy spotykają się, a chwilę tę próbuje uwiecznić swym nowatorskim urządzeniem niejaki Daguerre. Po tych scenach następują rozdziały retrospektywne, w których czytelnik poznaje niezwykłe losy bohaterów.

Alexander von Humbold  i jego brat Wilhelm od dziecka byli uczeni jeden na człowieka natury, drugi zaś na człowieka kultury. Nauka oby chłopców była niezwykle intensywna, bez wolnych dni i wakacji. Aleksander od dzieciństwa pasjonował się światem i pragnął poznać wszystko doświadczalnie. Niejednokrotnie szokował swoim zachowaniem, niejednokrotnie również ryzykował własnym życiem. Ciekawy świata pragnął wyruszyć do Ameryki Południowej, co udało mu się w towarzystwie Bonplanda – botanika i miłośnika kobiet. Nie raz zdarzało się żyjącemu w celibacie Humboldowi (jego kontakty z dziwkami polegały głównie na liczeniu wszy znajdujących się w ich włosach) wyciągać przyjaciela z burdeli lub bezpośrednio z pomiędzy kobiecych ud. Nie przeszkodziło to jednak panom spłynąć Orinoko, wspinać się na najwyższe góry Ekwadoru, schodzić do jaskiń. Humbold miał również okazję obalenia teorii Goethego o zimnym wnętrzu ziemi.

Jakże Carl Friedrich Gauss różnił się od Humbolda. Urodzony w biednej rodzinie, od najmłodszych lat wykazywał niezwykłe zdolności matematyczne, za co niejednokrotnie oberwało mu się od nauczyciela. Zafascynowany liczeniem i gwiazdami w wieku 24 lat napisał dzieło swojego życia. W przeciwieństwie do naszego drugiego bohatera Gauss nie stronił od kobiet. Szczególnie upodobał sobie prostytutkę Ninę, której obiecywał ślub i nauczenie się języka rosyjskiego. Jak łatwo się domyślić ze ślubu nici, gdyż matematyk poślubił inteligentną Joannę. Najbardziej kochał jednak naukę i wciąż pragnął zdobywać nową wiedzę. Nic nie miało dla niego większego znaczenia.

Po opisie perypetii życiowych bohaterów wracamy znów do momentu ich spotkania i dalszych losów. Nie są to już młodzi i pełni energii chłopcy. To obeznani z życiem, dojrzali i trochę cyniczni mężczyźni, którzy jednak wciąż mają marzenia. Tyle tylko, że coraz trudniej je spełnić, a na przeszkodzie stają nie tylko ich ułomności, ale i historia.

Daniel Kehlmann, opisując wariację na temat losów wybitnych niemieckich naukowców, stworzył niezwykle wciągającą i pełną przygód powieść o sile rozumu i ludzkiej determinacji.  Stylem i humorem książka przywodzi na myśl Podróż sentymentalną Sterne’a (również polecam tym, co nie czytali) i zapewnia dużo przyjemności, dobrej zabawy, a jednocześnie zmusza do refleksji. Dlatego jeżeli macie ochotę na wciągającą powieść, a zmęczyły was już skandynawskie kryminały lub historie pewnych miłości koniecznie sięgnijcie po Rachubę świata (W.A.B. 2007 w serii Inne Historie).


sobota, 9 października 2010

Przyjaźnie Iwaszkiewicza

Dwudziestolecie międzywojenne to jeden z najbardziej fascynujących okresów dla kultury polskiej. Radość z odzyskania niepodległości odzwierciedlała się spontanicznością, żywiołowością w działalności artystycznej. Doszło do przewartościowania literatury. Odtąd miała być niezależna od sytuacji politycznej kraju, miała służyć wyłącznie celom estetycznym. Niestety, szybko okazało się, że w odrodzonej Polsce nie ma miejsca na oczekiwaną sprawiedliwość i uczciwe rządy. Bardzo szybko zastąpiła je nienawiść i walki polityczne, a literatura została wciągnięta w ideologiczną wojnę. To jednak w tym czasie rozwijały się liczne grupy artystyczne m.in. Awangarda Krakowska, Futuryści, Żagary i moi ulubieni Skamandryci. Sławę zyskiwali młodzi literaci- Julian Tuwim, Antoni Słonimski, Kazimiera Iłłakowiczówna, Tadeusz Pieper, Jarosław Iwaszkiewicz etc., malarze, rzeźbiarze. Kwitła krytyka literacka i teatr. Powstawały liczne czasopisma literackie, w których prym wiodły "Wiadomości literackie" ( z satyrycznym dodatkiem "Idą mośki literackie", w którym nie kto inny jak Tuwim i Słonimski utrzymywali go w tonie agresywnego antysemityzmu by wykpić szerzącą się nietolerancję). W tym czasie nawiązywały się również liczne przyjaźnie, mniej lub bardziej serdeczne, część z nich przetrwała, część szybko się rozpadła, ale na ogół były to przyjaźnie szczere, pełne wzajemnego szacunku, opierające się na zamiłowaniu do życia i sztuki. O takich właśnie przyjaźniach, zapoczątkowanych po odzyskaniu niepodległości przez Polskę lub nawet wcześniej mówi wspomnieniowa książka Jarosława Iwaszkiewicza Aleja przyjaciół (Czytelnik, Warszawa 1984).

Aleja Przyjaciół istniała naprawdę. Tak nazywano aleję przy posiadłości magnatów Sobańskich, która, jak wyjaśnia pisarz, powstała z drzew sadzonych przez przyjaciół, odwiedzających Sobańskich w ich pałacyku. Niestety, w wyniku urbanizacji miasta Aleja Przyjaciół została zniszczona. Przetrwały natomiast wspomnienia Iwaszkiewicza o bliskich mu ludziach. Część z nich zaczął spisywać już pod koniec wojny, część powstała tuż przed śmiercią pisarza. Z noty wydawcy wynika, że Iwaszkiewicz kilkakrotnie zmieniał kształt planowanej książki, pierwotnie miało się w niej znaleźć więcej szkiców. Ostatecznie powstało ich siedem, a właściwie osiem - szkic o Juliuszu Krzyżewskim zamieszczony został w aneksie.

W każdym ze szkiców, opowiadań, jak je miejscami nazywa autor, przedstawiona została sylwetka jednego z bliskich Iwaszkiewiczowi osób. Nie są to jednak szczegółowe biografie (nie byłoby na to miejsca w liczącej 130 stron książeczce), ale wyrywki ze wspomnień, oddające najważniejsze dla Iwaszkiewicza odczucia i cechy opisywanych postaci. Nie należy się spodziewać peanów ku czci... Autor nie wybiela, pokazuje nie tylko zalety, ale i wady swoich przyjaciół. Pisze o ich sporach, ale cokolwiek pisze zawsze czyni to z niezwykłą czułością dla osób, które już odeszły. I tak np. pisze o brzydocie Antoniego Sobańskiego, jego snobizmie ale również przedstawia go jako wspaniałego, inteligentnego i dowcipnego rozmówcę. Snobizm wytykał również Lechoniowi, który często w towarzystwie wstydził się swoich przyjaciół ze Skamandra (co nie przeszkadzało mu pożyczać od nich wciąż pieniędzy na wiecznie nieoddanie). Jednocześnie Iwaszkiewicz z prawdziwą troską pisał o rozterkach i niemocy twórczej Leszka, jak go nazywali przyjaciele, a o jego samobójczej śmierci napisał wzruszająco:
Ale chwyta mnie prawdziwe przerażenie, już nie "metafizyczne zdziwienie", kiedy wyobrażam sobie, jak ten sam chłopiec, który dla kawału budził mnie późną nocą telegramem: "Czekam u Lija sama. Mąż wyjechał. Loda." - skacze z dwunastego piętra hotelu "Hudson" w Nowym Jorku. Musiał on przebyć daleką i straszliwą drogę, o której już nic nie wiem (J. Iwaszkiewicz, Aleja Przyjaciół, Warszawa 1984, s. 51).
Iwaszkiewicz nie bał się poruszać trudnych dla niego wspomnień.  Pisał o schorowanym już Tuwimie, o jego rozterkach duchowych i moralnych, jakie przeżywał podczas wojny.  Przywołał postać młodego Juliusza Krzyżewskiego, który zginął w okupowanej Warszawie.

Ale Aleja Przyjaciół to również wspomnienia radosne, pełne śmiechu i dowcipu. Opisy spotkań w knajpach, ilości wspólnie wypitego alkoholu i anegdoty nadają książce smaczku. Iwaszkiewicz w subtelny sposób opowiadał o intymnym i erotycznym życiu niektórych z przyjaciół, o ich mniej lub bardziej szczęśliwych związkach.

Moje ulubione wspomnienia tyczą się wspomnianego już Tuwima i Antoniego Słonimskiego, niezwykle wrażliwego człowieka, obdarzonego dużą dawką poczucia humoru. Przez długi czas nieszczęśliwie zakochanego, poszukującego zdolności do kochania. O jego poezji Iwaszkiewicz napisał:

Wiersze Tuwima spotykały się z powszechnym entuzjazmem, słuchając Wierzyńskiego pensjonarki sikały, Lechonia widzieli wszyscy z harfą Dawida - Antoni czuł się trochę osamotniony. A mój zachwyt dla jego owoczesnych wierszy nie był wcale robiony, witałem w nim z całego serca prawdziwego poetę, przyjaciela, i bardzo długo czekałem, co wieczorem pokaże , co przyniesie do mnie na Warecką czy też do Ziemiańskiej (ibidem, s. 81).
 Jednocześnie nie wahał się wspomnieć o tym, jak Słonimski zasnął (lub udawał, że śpi, co wielce prawdopodobne) podczas wystąpienia Wilama Horzycy.

Inne postaci, które wspominał Iwaszkiewicz to Horzyca i Arnold Szyfman, a w posłowiu, w krótkich, ale bardzo przejmujących notkach wspominał jeszcze m.in. tragicznie zmarłych Baczyńskiego,  Karola Lipińskiego i Stanisława Kowalczyka.

Ukazując swoich przyjaciół Iwaszkiewicz nie bał się jednocześnie pisać o sobie. W tych miejscach sporo jest autoironii, pisarz potrafił sobie wytknąć błędy - doprowadził do szału Horzycę, gdy przyznał mu się, że nigdy nie wie, która to trzecia, a która czwarta część "Dziadów" Mickiewicza. Opisywał swoje wzruszenia i wątpliwości, a także chwile, w których rozpierała go duma, jak w tedy, gdy po pogrzebie Słowackiego (jego czaszki) został z Lechoniem zaproszony do Teatru Starego "tylko my dwaj z pisarzy!!!" (ibidem, s. 46).

Podsumowując, przytoczę jeszcze jeden fragment, tym razem z zamieszczonego w książce, z decyzji wydawcy, eseju "Twarze":

I w długim filmie naszego życia nie tylko ważne są przebłyski tyle nam mówiących twarzy, ale i momenty zafiksowania tych twarzy, zatrzymania ich na chwilę i powiedzenia tej chwili: bądź wieczna.
Na tym polega nieśmiertelność sztuki (ibidem, s. 129).

niedziela, 26 września 2010

Z Miłoszem przez Europę (Wschodnią)

Źródło: http://elib.kkf.hu/poland/lengyel/history/PL.htm
Litwo, ojczyzno moja? To pytanie, które mogliby zadawać sobie wszyscy urodzeni, tak jak Czesław Miłosz, „kiedy tłumy Paryża i Londynu wiwatowały na cześć pierwszych lotników” (C. Miłosz, Rodzinna Europa, Kraków 2001, s. 13), między Rosją a zachodnią częścią Europy, niby w Polsce, ale jednak z dala od niej. Próbą odpowiedzi na nie jest Rodzinna Europa pisarza, będąca jednocześnie drogą do odkrycia własnej tożsamości i przynależności.

Książka składa się (wraz ze Wstępem) z 20 tekstów poświęconych etapom życia Miłosza, począwszy od jego korzeni, lat dzieciństwa, przez pełną rozterek moralno-filozoficznych młodość, czas wojen światowych, okupacji, aż do ostatecznego pożegnania się z Polską Ludową i ucieczki do Francji. Szczególnie interesujące były dla mnie rozdziały poświęcone wydarzeniom do wybuchy II wojny światowej. Młodzieńcze lata spędzone w Wilnie to, przynajmniej z mojej perspektywy jako czytelnika, czas niezwykle fascynujący w życiu Miłosza. Był świadkiem kulturalnego i urbanistycznego rozwoju obecnej litewskiej stolicy. Świetnie działające teatry, szybko tłumaczone i wydawane międzynarodowe nowości książkowe (choć wg Miłosza bardziej niż jakością kierowano się w tym przypadku snobizmem, ibidem, s. 72) -  kulturalna działalność miasta miała się dobrze. Kolorowe handlowe dzielnice żydowskie, pełne były barwnych szyldów zdobionych wizerunkami pończoch i biustonoszy, a wiosenną atrakcję stanowiły staroświeckie dorożki. Zimą ulice pełne były dzieci zjeżdżających na saneczkach oraz narciarzy. Czyż nie zachęcający i uroczy to obrazek?
Na tym tle szkoła, do której Miłosz uczęszczał i w której rodziły się jego pierwsze rozterki i bunty. W państwowym gimnazjum dla chłopców, gdzie obowiązywały szaro-stalowe mundurki z wyłogami młody Czesio szybko zetknął się z brutalnymi zasadami, w których rządziła silna pięść piętnastolatków. Na złość osiłków postanowił zostać prymusem i pupilem nauczycieli, a dopiero później przybrał pozę aroganta i awanturnika. Przeżył krótką fascynację nauczycielem od rysunków, który zniszczył uczniowskie uczucie gestem zakrawającym na molestowanie seksualne.
W tym samym gimnazjum zaczęły się religijne rozterki Miłosza. Jego głębokie uniesienia religijne i rozważania wielce kontrastowały z tym, co głosił Chomik – katecheta, oraz postawy obserwowane w kościele św. Jerzego. Po mszy tzw. dobre towarzystwo urządzało na deptaku prawdziwe parady i pokazy mody (nota bene obrazek nieobcy i w dzisiejszych czasach), co uderzało pisarza:
Udział w obrzędach razem z małpami poniżał mnie. Religia jest rzeczą świętą, jak może być, żeby ich Bóg był jednocześnie moim Bogiem? Jakie mają prawo przyznawać się do niego? [...] Wobec wyraźnie niższych należało raczej ogłosić się za ateistę, żeby wyłączyć się z kręgu niegodnych. Należało zburzyć religię jako konwenans społeczny i przymus. (Ibidem, s. 95).

Czas studiów to bliższe zetknięcie się Miłosza z marksizmem. Nie była to jednak fascynacja bezkrytyczna, nie brakowało tu długich rozmyślań i polemik Należał do Klubu Włóczęgów, który powstał po to by wyśmiać i okpić uniwersyteckie korporacji pełne snobów o nacjonalistycznych poglądach. Kwestia przynależności narodowej, stosunek do nacjonalnego socjalizmu, pogarda dla jego wyznawców. Temu tematowi, zwłaszcza stosunkowi do Żydów, poświęcił spory fragment.
Młodość Miłosza to także początek jego literackiej drogi, a także sportowych wyzwań i pełnych przygód wyprawa do Europy Zachodniej.

Sporo miejsca w Rodzinnej Europie poświęcił Miłosz ważnym dla niego postaciom. Szczególnie widoczna jest tu sylwetka innego Miłosza – Oskara, który w przeciwieństwie do kuzyna, po rozpadzie Unii opowiedział się za Litwą. Inną osobą, która wywarła spory wpływ na pisarza i jego decyzję był Tygrys – Tadeusz Juliusz Kroński, z którego poznał jeszcze przed wojną. Mnoga jest liczba postaci,  o których opowiada Miłosz, różnie oceniając, ale zawsze czyniąc to wielce interesująco.

II wojna światowa również zajmuje to sporo miejsca, ale (za co chwała Miłoszowi) pisarz wystrzega się martyrologii i rozdzierania ran. Pisze o swoich rozterkach, działalności konspiracyjnej, stosunku do powstania warszawskiego. Bez wielkich i niepotrzebnych słów stworzył szczerze brzmiący i przejmujący obraz okupowanej Warszawy.

Jak wspomniałam na początku, Rodzinna Europa kończy się, gdy Miłosz prosi o azyl we Francji, rezygnując ze służby dla ludowej demokracji. Dalsze jego losy to inna historia, tym krokiem zakończył swoją przygodę z Europą jego młodości, która nie mogła już powrócić.
Poruszając szereg ważnych zagadnień Miłosz nie traci nic ze swego poczucia humoru i uroku pisarskiego. Potrafił pięknie napisać o najbardziej prozaicznych czynnościach, jak choćby o wizycie u włoskiej prostytutki. A ja bym mogła jeszcze długo się rozpisywać, ale z szacunku dla potencjalnych czytających ten tekst zakończę z zaleceniem, żeby sięgnąć po Rodzinną Europę.

sobota, 4 września 2010

Pamuk i tożsamość

Z Orhanem Pamukiem, a właściwie z jego twórczością miałam mały problem. Zaczęłam całkiem banalnie od bardzo niebanalnej powieści jaką jest Śnieg i pomyślałam, że facet umie pisać. Niestety, jakiś czas później przeczytałam nieszczęsne Nowe życie. Nie będę się teraz rozwodzić nad słabością tej powieści, ale to jedna z najmniej odkrywczych, interesujących i wciągających rzeczy, jakie czytałam. Ratowały ją tylko odniesienia kulturowe. Dałam więc sobie z Pamukiem spokój na bardzo długi czas, aż w końcu pożyczony mi został Dom ciszy. O tej powieści też nie będę się rozpisywać, muszę jednak o niej wspomnieć z kilku powodów. Po pierwsze, jest to bardzo dobra książka z interesującą i absolutnie nie nużącą fabułą. Po drugie, prosty, pozbawiony zbędnych ozdobników język oraz pierwszoosobowa narracja tworzą wyjątkową atmosferę, podkreślając zawiłe losy bohaterów i milczenie Fatmy. Po trzecie wreszcie, jednym z bohaterów tej powieści był historyk Faruk Darvinoglu, którego postać pojawiła się również w Białym zamku, którego post dotyczy.

Mianowicie Faruk jest autorem wstępu do powieści, którą dedykuje swojej siostrze Nilgun.Opowiada historię pracy nad odkryciem rękopisu Białego zamku i pracy nad jego tekstem. Spodobało mi się to nawiązanie, tym bardziej że w zakończeniu głos należy już do samego Orhana Pamuka, który tłumaczy, dlaczego dokonał takiego zabiegu, a ja przyjmuję to wyjaśnienie, oraz mówi o swoich inspiracjach przy pisaniu tej powieści.
Akcja Białego zamku toczy się w XVII wieku na tle licznych wojen tureckich, w tym wojny Turcji z Polską, znaczącej dla powieści. Jest to historia niezwykłego związku weneckiego niewolnika, który gdy był młodym chłopcem został uprowadzony przez Turków, z jego panem Hodżą. Oby łączy zamiłowanie do wiedzy i nauki, wspólnie poszukują nowych rozwiązań i dzielą się swoimi umiejętnościami. Co więcej, są do siebie niemal łudząco podobni fizycznie. 
Nie jest to łatwy związek. Wspólna praca przy pisaniu książek naukowych dla padyszacha, obliczeniach nad końcem zarazy, a przede wszystkim przy wspaniałej machinie wojennej rozgrywa się na tle wahań i załamań emocjonalnych każdego z nich, kłótni, wzajemnych wyrzutów. Jednocześnie przez te wszystkie lata rodzi się między nimi niezwykła więź i miłość. Hodża fascynuje się światem z jakiego pochodzi jego niewolnik, pociąga go szczególnie wielki pęd do nauki i wiedzy tamtejszych ludzi. Z czasem ich poglądy i pomysły przenikają się, tożsamości ulegają zatarciu.
Gdy budowa maszyny wojennej została zakończona, wyruszyli wraz z wojskami tureckimi na Polskę. Podróż nie była łatwa. Jeszcze bardziej ujawniła ich słabości, w Hodży wyzwoliła skrywane emocje. W końcu nieudane oblężenie białego zamku i potęgująca się nienawiść wojsk tureckich do ich maszyny i niewiernego niewolnika zmusza parę bohaterów do niezwykłego kroku. Nocą, wśród mgieł jeden z nich ucieka. 
Tureckie wojska przegrywają, armia wraca, a sułtan zostaje obalony. Jeden z bohaterów również powraca do Turcji, gdzie zaczyna wieść normalne życie, aż w końcu, nie mogąc uciec od przeszłości, spisuje powyższą historię i to właśnie z jego perspektywy poznajemy wydarzenia. Jednak historia nie zostaje wyjaśniona do końca. Gdy już jest się pewnym co się wydarzyło, pojawia się coś co niszczy nasze przekonania i nie pozwala na pełne wyjaśnienia.

Biały zamek jest wielce interesującą opowieścią i to nie tylko w warstwie fabularnej. Szczególnie ciekawe był dla mnie fragmenty tyczące się nauki, ludzkiej głupoty i ograniczeń. Pomysł z zaburzeniem tożsamości i bliźniaczymi bohaterami nie jest nowy, co zresztą autor w zakończeniu wyjaśnia, ale rozwiązany został w ciekawy sposób, zwłaszcza jeśli chodzi o relację między panem a niewolnikiem. To także ciekawa powieść historyczna. Wreszcie wraca Pamuk do rozważań na temat różnorodności kultury Wschodu i Zachodu i choć Turcy zostali przedstawieni jako zabobonni głupcy to jednak nie można powiedzieć o wyższości kultury europejskiej. Poszukiwanie tożsamości kulturowej nie jest łatwe i chyba nie jest do końca wg Pamuka możliwie.

Biały zamek jest krótką powieścią, ale bogatą w treści. Cieszę się, że tym razem Pamuk nie zmarnował pomysłu, jak to było w przypadku Nowego życia i  na pewno sięgnę po jego kolejną książkę. I chyba będzie to Stambuł.

środa, 1 września 2010

Miortwyje duszi

Martwe Dusze Mikołaja Gogola to książka, którą chciałam przeczytać od dawna. Cóż z tego, skoro zawsze, gdy wołała do mnie z bibliotecznej półki, zbywałam ją szybkim spojrzeniem i usprawiedliwieniem w postaci stosiku innych pozycji. Czekała na mnie jednak cierpliwie i dzięki bodźcowi jakim stało się wyzwanie „Rosja w literaturze” powieść Gogola była pierwszą książką po jaką sięgnęłam podczas ostatniej wizyty w bibliotece. I wcale nie żałuję, że tyle zwlekałam – na przyjemności warto czekać. Zawsze.




Martwe Dusze to opowieść o nie za chudym, ale i nie za grubym, miłym w obejściu i pomysłowym Pawle Iwanowiczu Cziczikowie. Pewnego dnia pojawia się on nagle w gubernialnym miasteczku i z miejsca zyskuje sobie sympatię wyższych sfer. Odwiedza nowych znajomych oraz inne okoliczne dwory, gdzie mniej lub bardziej skutecznie dokonuje zakupu chłopskich dusz. Nic dziwnego w tamtych czasach, chłopów sprzedawano, kupowano, przesiedlano, ale pierwszy raz się zdarzyło, żeby ktoś chciał ich martwych. Bo właśnie o dusze nieboszczyków, lecz koniecznie widniejących jeszcze w rejestrze, ubiegał się Cziczikow. Budziło to wielkie zdumienie wśród jego kontrahentów, ale skoro mogli zaoszczędzić na podatku od chłopa to czemu się nie zgodzić na uwolnienie od kłopotów. I skupował tak Paweł Iwanowicz martwe dusze, oczywiście w wielkiej tajemnicy, a sympatia środowiska rosła i rosła, szczególnie wraz z plotkami o rzekomych milionach posiadanych przez bohatera. Z plotkami jednak bywa tak, że czasami pomagają, ale przeważnie szkodzą i los, a raczej nowi przyjaciele, szybko odwrócili się od Cziczikowa. Powodów było sporo, wspomnę tylko o rzekomym porwaniu córki gubernatora, fałszerstwach i szpiegostwie. Mieszkańcy miasteczka prześcigali się w domysłach dotyczących Pawła Iwanowicza i padło nawet podejrzenie, że jest on Napoleonem w przebraniu. W każdym razie bohater, zorientowawszy się, że szczęśliwy los się odwrócił, postanowił szybko opuścić miasteczko. 

Dalsze losy Cziczikowa autor obiecuje opowiedzieć w dalszych częściach Martwych dusz, jednak, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, napisawszy tom drugi Gogol zniszczył rękopis. Nie jestem w stanie mu tego wybaczyć bo Martwe Dusze to wspaniały portret rosyjskiej prowincji i rosyjskiej mentalności. Razem z Cziczikowem czytelnik poznaje niezwykłe postaci i nie sposób nie zachwycać się prezentacją nałogowego gracz i krętacza Nozdriewa, niedźwiedziowatego Sobakiewicza, postrachu chłopów skąpca Pluszkina czy też miejscowych dam, których pasją jest oczywiście życie innych. Obraz jaki wyłania się z powieści nie jest bynajmniej kolorowy. Rosjanie ukazani zostali jako krętacze, oszuści, pozerzy. Najlepiej zacytować Sobakiewicza, który w rozmowie z Cziczikowem stwierdza: 
 
Znam ja ich wszystkich: same łajdaki; całe miasto takie: łajdak na łajdaku jedzie i łajdakiem pogania. Wszyscy judasze. Jeden tam tylko jest porządny człowiek – prokuratur, ale i ten, prawdę mówiąc, świnia. (M. Gogol, Martwe dusze, Warszawa 1996, s. 106). Nikogo nie oszczędził.

Gogol doskonale znał środowisko, o którym pisał. Z wielkim humorem i urokiem wyśmiewał wady i przywary. Piękny jest fragment, w którym o Cziczikowie rozmowę toczyły dwie panie: dama miła pod każdym względem i dama tylko miła. Po wtrąceniu francuskiego zdanka autor tłumaczy:

Nie zawadzi spostrzec, że do rozmowy naszych dam było wplątanych bardzo dużo słów cudzoziemskich, a niekiedy nawet całe zdania francuskie. Ale jakkolwiek autor pełen jest czci dla tych zbawiennych korzyści, jakie daje Rosji język francuski, jakkolwiek pełen jest czci dla chwalebnego zwyczaju naszych wyższych sfer towarzyskich posługiwania się nim przez cały dzień – rozumie się, z głębokiego uczucia miłości do ojczyzny – ale mimo to wszystko, w żaden sposób nie może się zdecydować na wprowadzenie do swojego rosyjskiego poematu zdania w jakimkolwiek obcym języku (Ibidem, s. 199).

Gogol dzieli się również opiniami na temat pisarzy i czytelników i w tych momentach również nie szczędzi narodowi rosyjskiemu.
Martwe dusze to również wspaniały przykład powieści epoki realizmu. Uwielbiam te szczegółowe opisy budowli, ludzi, przedmiotów. Od razu przyszła mi na myśl moja ulubiona scena z Ojca Goriot Balzaca – opis pensjonatu pani Vauquer. Niektórym może wydawać się nudne, ale dla mnie te opisy stanowią o uroki powieści.
Na zakończenie mogę napisać, że kto nie czytał niech żałuje bo książka Gogola to napisana bardzo udanym językiem (choć właściwie powinnam napisać o świetnym tłumaczeniu Władysława Broniewskiego) gorzka, lecz wywołująca śmiech prezentacja ludzkich charakterów, niestety aktualna również i dziś.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Na plebanii w Haworth

Gdy siostry Brontë (Anna, Emilia i Charlotta) pod przybranym nazwiskiem (Bell) jako mężczyźni wydały swoje pierwsze, a w przypadku Emilii jedyną, powieści stały się popularne w środowisku literackim ówczesnej Anglii. Jane Eyre napisana przez najstarszą z żyjących sióstr okazała się sukcesem, a Wichrowe wzgórza prowokowały, budząc jednocześnie podziw i odrazę. Również powieść Anny – Agnes Grey – spotkała się z dobrym przyjęciem, a przez niektórych krytyków uważana była za arcydzieło. Kolejne publikacje, a także tragiczne losy sióstr oraz ich brata Branwella stały się interesującym materiałem do analizy dla wielu żyjących zarówno wówczas, jak i w latach późniejszych, biografów. Informacje czerpane z pamiętników, listów i historii opowiadanych przez znajomych i przyjaciół rodziny, często przeinaczane oraz wyrywane z kontekstu, przyczyniły się do publikacji wielu nie tyle rzetelnych co szokujących opisów życia sławnego rodzeństwa.

Wichrowe wzgórza Emilii Brontë oraz książki Charlotty zyskały ogromną popularność również w Polsce nic więc dziwnego, że i w naszym kraju rosło zainteresowanie tą sławną rodziną. O rzetelny i wiarygodny opis jej losów pokusiła się znana tłumaczka literatury anglojęzycznej Anna Przedpełska-Trzeciakowska. W książce Na plebanii w Haworth. Dzieje rodziny Brontë przedstawiła historię tej rodziny począwszy od losów pastora Patryka Brontë – ojca sławnego rodzeństwa -  a skończywszy na życiu najdłużej żyjącej Charlotty.

Do niewątpliwych zalet publikacji należy przede wszystkim dokładne przygotowanie materiału źródłowego. Autorka zbierała potrzebne materiały w Brytyjskiej Bibliotece w Londynie, korzystała z rękopisów, listów i artykułów znajdujących się w posiadaniu Towarzystwa Rodziny Brontë oraz ze zbiorów umieszczonych w Muzeum Rodziny Brontë w Haworth. Wiedza, którą w ten sposób zdobyła pozwoliła jej w sposób wierny i rzetelny przedstawić biografię sławnej rodziny.

Historia pastorskiej rodziny to z jednej strony opis prostego życia rodzeństwa oraz ich ojca (matka zmarła na raka w młodym wieku), a z drugiej pasjonujący świat wyobraźni jaka cechowała trzy żyjące siostry oraz Branwella. Rodzeństwo, które uwielbiało czytać książki i gazety szybko chłonęło każdą zasłyszaną informację. Jako dzieci, wychowywane w duchu tolerancji religijnej, żyły sprawą katolicką, a także pasjonowały się historią i polityką. Pisały własną gazetą i kreowały niezwykłe światy, w których nie było miejsca na banalnych bohaterów, a w których rządziły żądze, pasje i namiętności.  Nikt nie zabraniał rodzeństwu na fantazjowanie, które w przyszłości okazało się mieć różne skutki. Stało się drogą do literackiego sukcesu, ale też przyniosło wiele rozczarowań codziennych, dorosłym życiem i doprowadziło do upadku Branwella.
Doświadczenia z lat dzieciństwa oraz młodości posłużyły później siostrom w ich pisarskiej karierze, a niektóre fragmenty powieści stanowią niemal wierne odwzorowanie ich własnych przeżyć. Nie sposób tego nie zauważyć, czytając opis pensjonarskich losów Jane Eyre, czy belgijskiej przygody Lucy Snowe. Anna i Emilia również czerpały z własnych doświadczeń, choć w przypadku autorki Wichrowych wzgórz większe znaczenie niż jej realne życie maiły zasłyszane historie i jej wielka i nieopanowana wyobraźnia.
Przedstawiając historię rodziny Brontë autorka często cytuje fragmenty pamiętników, artykułów i listów. Dzięki temu opisywane wydarzenia zyskują na wiarygodności, a przedstawiane przez biografów w niezbyt wierny sposób niezwykłe informacje są weryfikowane i ukazywane zgodnie z prawdą.

Kolejną zaletą publikacji jest jej język. Niemal powieściowa narracja sprawia, że od książki trudno się oderwać, a nawet najbardziej błahe wiadomości czyta się z zainteresowaniem.  Autorka sprawnie przeplata opisy życia z analizą powieści sióstr Brontë, zwraca uwagę na istotne szczegóły i nie waha się wygłaszać opinii, które nie zawsze przynoszą chlubę rodzeństwu. Nie ujmuje zalet, ale również nie waha się pokazać rodzinę z ich wadami, jako ludzi z krwi i kości, którymi przecież byli. Jednocześnie nie pozwala sobie na koloryzowanie, a wszelkie wątpliwości stara się dokładnie wyjaśnić.

Jeśli chodzi o wady książki to mogę mieć zastrzeżenie do skromnego materiału ilustracyjnego. Autorka z pewnością mogła i powinna pokusić się o więcej. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiązałoby się to z większymi kosztami wydania książki, ale dla czytelnika stanowiłoby to dużą wartość. Pisząc o tym powinnam zaznaczyć, że mój egzemplarz wydany był w 1998 r. i być może nowe wydanie zostało wzbogacone o większą ilość zdjęć.
W pierwszej chwili może również razić spolszczanie imion, zwłaszcza tych najbardziej znanych. Jednak nie jest to moim zdaniem wielką wadą, można się szybko przyzwyczaić. A poza tym dlaczego w Polsce nie mówić po polsku? ;)

Podsumowując, Na plebanii w Haworth to pozycja obowiązkowa dla wielbicieli twórczości sióstr Brontë i miłośników sprawnie napisanych biografii. Powinni po nią sięgnąć również Ci czytelnicy, dla których ważny jest klimat, gdyż ta mała plebania, a oknami skierowanymi na cmentarzyk, a położona w pobliżu rozległych wrzosowisk, jest nim przepełniona.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Sceny z życia Jane Bowles

Proste przyjemności to zbiór siedmiu opowiadań Jane Bowles – amerykańskiej pisarki, która mimo skromnego dorobku pisarskiego uznawana jest za jedną z najlepszych współczesnych pisarek. Przyznam, że o autorce usłyszałam całkiem niedawno, gdy otrzymałam omawiany zbiorek.

Jane Bowles jest z pewnością interesującą postacią. Jedynaczka, córka niepraktykujących Żydów od najmłodszych lat borykała się z problemami. Najważniejszym był brak akceptacji ze strony ojca. Do tego dochodziły kalectwo oraz liczne lęki, które spotęgowały się po śmierci rodziciela. Tragedią było dla Jane dokonanie jakiegokolwiek wybory, nawet przy decydowaniu o najbardziej błahych sprawach przeżywała ogromne rozterki moralne.
Dorosłe życie nie przyniosło jej spokoju. W wieku 21 lat wyszła za mąż za młodego kompozytora, jednak w wyniku homoseksualnych zainteresowań obojga związek małżeński szybko stracił na znaczeniu. Jane fascynowały seksualnie kobiety w średnim wieku, przeżyła kilka dłuższych romansów. Przez jakiś czas związana była z uchodzącą za wiedźmę marokańską wieśniaczką.
Bowles cierpiała na depresję, a po przebytym w wieku 40 lat wylewie utraciła częściowo wzrok i miała kłopoty z mową. Do końca życia borykała się z nasilającymi się lękami, z którymi nie mogła sobie poradzić. Nawet pisanie było dla niej pasmem udręk i wielkim wysiłkiem, choć czuła, że musi pisać.

Życie niewątpliwie odcisnęło piętno na jej twórczości. Bohaterkami opowiadań są kobiety w różnym wieku, od małej dziewczynki do dojrzałych pań, które przeżywają podobne rozterki, co autorka. Utwór Zielony cukierek porusza problem braku akceptacji ze strony ojca, a Majówka to obrazek lesbijskiego związku dwóch prostytutek. Obóz Katarakta i Kłótliwa para pokazuje trudne relacje międzyludzkie oraz wyobcowanie bohaterek i chęć ucieczki ze świata zewnętrznego. Wszystko jest przyjemne oraz Gwatemalska idylla to teksty mocno seksualne, choć tylko w tym drugim motyw seksu pojawia się jawnie.
Oprócz kobiecych bohaterek opowiadania łączą liczne niedopowiedzenia. Z pozoru proste, błahe historie ukrywają w sobie spory ładunek emocjonalny, choć momentami niestety jest on mało wyczuwalny i za bardzo ukryty. Chwyt z niedopowiedzeniami udał się Bowles szczególnie w dwóch opowiadaniach: Proste przyjemności i Obóz Katarakta, które, mimo że nie podają takie słowa jak gwałt, śmierć, samobójstwo, a tytułowe opowiadanie z pozoru wcale nie jest nacechowane emocjonalnie, to jednak mają swoją siłę i potrafią wstrząsnąć czytelnikiem. Szkoda, że autorce nie udało się osiągnąć podobnego efektu we wszystkich tekstach. Być może jest to wina zbyt dużej ilości niedopowiedzeń, które zaczynają wręcz nużyć.
Dużym plusem są tytuły opowiadań (wyłamują się tu Obóz Katarakta i Kłótliwa para), zapowiadające przyjemne doznania i doświadczenia, a które z przyjemnościami mają nie wiele wspólnego, przez co teksty mogą zaskoczyć nieświadomego czytelnika.

Proste przyjemności to dobre, ale tylko dobre teksty, których potencjał moim zdaniem nie został w pełni wykorzystany, a szkoda, gdyż poruszana tematyka i sposób opisywania rzeczywistości dawały autorce duże pole do popisu. Jednak, mimo niedociągnięć, dobrze jest sięgnąć po zbiorek Bowles, głównie ze względu na styl pisania i samą postać autorka, która w tych tekstach się ujawnia.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Kiedyś byłem małym chłopcem


Literackich obrazów dzieciństwa jest wiele. Często są to sielankowe obrazki pełne zabaw, dziecięcego śmiechu i małych trosk. Czasami zdarzają się historie bardziej przejmujące, pokazujące tragiczne losy młodych ludzi, którzy pozostawieni sami sobie muszą radzić sobie w nieprzyjaznym świecie i odpokutowywać za grzechy dorosłych. Zdarzają się jednak takie książki, które wyłamują się z tych schematów. Do takich z pewnością należy autobiograficzna Chłopięce lata. Sceny z prowincjonalnego życia J.M. Coetzeego, w której
autor powraca do czasów swojego dzieciństwa w latach pięćdziesiątych XX wieku. Nie znajdziemy tu idyllicznego obrazu beztroskiego dzieciństwa, ale też nie jest to opis tragicznego losu dziecka niekochanego, porzuconego. Jest to raczej portret dziesięciolatka, szukającego własnej tożsamości w świecie pełnym podziałów i segregacji rasowej, kulturowej i religijnej.

10-letni John nie był typowym dzieckiem. Wraz z młodszym bratem wychowywał się w domu, w którym rządy sprawowała matka – była nauczycielka, a ojciec właściwie nie liczył się w rodzinie, był jak sublokator. Gdy chłopiec był maleńki mężczyzna walczył na froncie wojennym, a po powrocie nie umiał wzbudzić w synu miłości. John zazwyczaj lekceważył ojca Afrykanera, nie szanował i gardził nim. Odrzucał wszelkie próby zbliżenia. Nie lepiej traktował matkę, którą jednak kochał i szanował. Wiedział, że kobieta oddałaby życie za niego i jego brata i bez skrupułów to wykorzystywał. Potrafił być arogancji i bezczelny, wiedział jak skutecznie zadać ból. Wiedział, że na nad matką władzę i często z tego korzystał.

W domu John był prawdziwym despotą, z kolei w szkole zmieniał się w potulną owieczkę, przez co ciążyło nad nim brzemię mistyfikacji. Był prymusem i choć często opuszczał lekcje to świetnie zdawał większość egzaminów. Jednak nie czuł się w szkole dobrze. Każdego dnia szedł na lekcje z lękiem, że może zostać wychłostany. Bał się nie tyle bólu, co wstydu. O to poczucie wstydu obwiniał matkę, która go nigdy nie biła i nie narzuciła im normalnego trybu życia.

Chłopiec borykał się z brakiem akceptacji wśród rówieśników. Dorastał w epoce apartheidu, gdzie najważniejsze były podziały rasowe i kulturowe. W tajemnicy przed rodziną, choć sam uważał się za ateistę, w szkole określił się jako rzymski katolik (prawdziwy rzymski katolik powinien być bohaterem jak Rzymianie). Przez swój wybór nie mógł uczestniczyć na apelach chrześcijan i czas ten spędzał z kolegami żydami (w szkole panował podział religijny na chrześcijan, rzymskich katolików i żydów). Spotkał się z odrzuceniem nie tylko ze strony dzieci chrześcijańskich, ale również katolickich, które nigdy nie widziały go w kościele i nie wierzyły w jego chrzest. Bał się, że któregoś dnia jego sekret o przybranej religii się wyda.

John, oprócz sprawy z religią, w sekrecie trzymał również swoje uwielbienie dla Rosjan. Przekonał się jednak, że wśród większości sympatyzującej Amerykanom nie może głośno wyrażać swoich poglądów.
Chłopiec cały czas poszukiwał swojej tożsamości. Podziwiał Anglików za odwagę i sam się za Anglika uważał. Lękał się, że przez wzgląd na pochodzenie ojca może zostać przeniesiony do afrykanerskiej klasy.

Rodzina matki i ojca uważały Johna za dziwaka. On sam traktował ich z góry i lekceważył ich sztywne normy i zachowania. Jednak do farmy, na której dorastał ojciec, odczuwał wielka miłość. Uwielbiał z nim tam jeździć, chodzić na polowania, brać udział w strzyżeniu owiec, przyglądać się oprawianiu zwierząt. Choć wiedział, że farma nigdy nie będzie jego to czuł, że do niej należy. Była jego drugą matką.

Młody John nie był sympatycznym chłopcem. Wręcz przeciwnie, był bezczelny, władczy, zły. Nie budził pozytywnych uczuć, prędzej przerażenie, że 10-letnie dziecko zdolne jest do takiego wyrachowania i okrucieństwa. Jednak w bohaterze Chłopięcych lat jest coś, co każe go w pewien sposób podziwiać. Jego dojrzałość, spostrzegawczość i inteligencja potrafią wpłynąć na czytelnika. John nie był typowym 10-latkiem i zdawał sobie sprawę ze swej wyjątkowości. Wiedział też, że dorasta w dziwnych czasach i, choć nie wszystko było dla niego zrozumiałe, a sam potrafił zachować się po prostu podle, to czuł, że nietolerancja i narzucone podziały nie są sprawiedliwe.

Autobiograficzna powieść Coetzeego jest niezwykle poruszającą książką. Czas swojej młodości przedstawił autor, stosując narrację nie, jak można by podejrzewać, 1-osobową, ale pisze w 3 osobie, w dodatku w czasie teraźniejszym. Nie jest to więc historia opowiedziana przez 10-latka, lecz przez dorosłego mężczyznę, który z perspektywy lat przygląda się. swojemu dzieciństwu, jednak go nie ocenia. Prosty, pozornie surowy, ale jednocześnie pełen emocji język powieści to język dojrzałego człowieka, o czym trzeba pamiętać, czytając książkę.

Chłopięce lata to, mimo poruszanych problemów, nie głos sprzeciwu wobec aparthiedu. To opis losów niezwykłego chłopca, próbującego odnaleźć się w dziwnym okresie dzieciństwa, które jest „czasem zaciskania zębów i znoszenia przeciwieństw losu” (J.M. Coetzee, Chłopięce lata, Kraków 2007, s. 18.).

Coetzee po mistrzowsku posługuje się słowami. W oszczędnej formie potrafi przedstawić rzeczywistość, która wstrząśnie czytelnikiem. Jego prozy nie da się czytać z lekceważeniem, ani dla czystej przyjemności. Tak jest w przypadku fikcji literackich, które tworzy i tak samo w przypadku autobiograficznej powieści.






środa, 21 lipca 2010

Podróż do przeszłości

Podróż do źródeł czasu Alejo Carpentiera jest opisem niezwykłej wyprawy głównego bohatera-narratora w głąb puszczy i jednocześnie w przeszłość.

Bezimienny bohater pracuje w branży reklamowej, mieszka z żoną Ruth, aktorką, z którą dzieli łoże jedynie w niedzielne poranki, by wypełnić małżeńską powinność. Dość nudne życie umila sobie alkoholem, pseudointelektualnymi dyskusjami i spotkaniami z kochanką – Mouche. Przypadkowo pierwszego dnia trzytygodniowego urlopu dostaje propozycję wyruszenia w podróż, która umożliwi mu udowodnienie jego teorii o pochodzeniu muzyki. Początkowo niechętnie nastawiony do pomysłu, pod wpływem nalegań Mouche decyduje się. Już na pierwszym etapie wyprawy bohater wpada w wir rewolucji, uciek
a na wieś, a stamtąd udaje się na poszukiwanie potrzebnych mu plemiennych instrumentów. W drodze poznaje Greka Yannesa, poszukiwacza diamentów, tajemniczego Adelantado oraz piękną Indiankę – Rosario, znajomość z którą pozwoli mu odkryć czym jest prawdziwa, czysta miłość. Zostawiwszy chorą na malarię Mouche pod opieką botanika, narrator wyrusza w głąb puszczy do ukrytego miasta Adelantado, gdzie ludzie żyją według pierwotnych zasad, a państwowość dopiero się kształtuje. Życie z dala od cywilizacji początkowo wydaje się bohaterowi idealne. Znalazł się daleko od znanego mu, zakłamanego świata, od nic niedających dyskusji jego zblazowanych znajomych, w miejscu, gdzie kobiety i mężczyźni oddawali się codziennej pracy na rzecz wspólnego dobra. Miłość do Rosario odegrała tu znaczącą rolę, pokazując mu, że istnieją jeszcze kobiety, dla których liczą się zasady moralne i prawda, a nie tylko erotyczne przyjemności i pełne pozorów gry.
Odkrywa w sobie dawne pasje i zaczyna komponować tren o Prometeuszu. Powoli jednak zaczyna zdawać sobie sprawę z niedoskonałości takiego życie, gdzie trudno o papier i tusz, nie wspominając o wygodach takich, jak herbata czy dobre wino. Przy nadarzającej się okazji podejmuje decyzję o chwilowym powrocie do domu, aby zakończyć tam swoje wszystkie sprawy, a potem na stałe wrócić do swojej Rosario i życia w zapo
mnieniu. Bohater nie przewidział jednak, że powrót do cywilizacji nie będzie łatwy. I gdy wreszcie uda mu się znów wyrwać z sideł rzeczywistości okaże się, że powrót do przeszłości nie jest w pełni możliwy, a raj, raz utracony, nigdy nie będzie już taki sam.

W tym miejscu urywają się losy bohatera, czytelnik nie dowie się, jak potoczyło się jego życie. Autor zostawia go z pytaniami o możliwość powrotu do tego, co minęło, a odpowiedź, która się nasuwa jest mało satysfakcjonująca.
W swej powieści Carpentier w sposób realistyczny przenosi czytelnika w czasie, pokazując mu południowoamerykańskich Indian, żyjących tak, jak w czasach pierwszych konkwistadorów. Językiem prostym, a jednocześnie niezwykle plastycznym unaocznia sekrety puszczy i jej fascynującą, nieokiełznaną przyrodę:
Rośliny wodne tworzyły gęstą tkaninę, niby puszysty dywan ukrywający płynącą pod nim wodę, i udawały roślinność mocno tkwiącą korzeniami w ziemi; obłupana kora natychmiast przybierała konsystencję bobkowego listka w marynacie, marynacie grzyby wyglądały jak nalot miedzi, jak rozsypana siarka, obok kameleona-oszusta, zbyt podobnego do uschłej gałęzi, barwy zbyt przypominającej lapis lazuli lub ołów w gorącożółte plamy udające teraz plamy słońca usiłującego przedrzeć się przez liście, które nigdy nie przepuszczały słońca w całości. Puszcza to świat kłamstwa, pułapek, oszustwa, i wszystko tu jest maską, podstępem, gra pozorów, metamorfozą (A. Carpentier, Podróż do źródeł czasu, Warszawa 1963).
http://www.flickr.com/photos/sonictk/336250439/

We fragmentach takich jak powyższy odnaleźć można echa lo real maravilloso (rzeczywistości cudownej), gdy natura, choć rzeczywista, wydaje się być nie z tego świata, całkowicie obca i zaskakuje tego, który całe swoje życie spędził wśród zdobyczy cywilizacji, ale z dala od cudów niezależnych od człowieka. W tym miejscu warto zaznaczyć, że prawdziwym popisem opisu rzeczywistości cudownej jest inna, wcześniejsza powieść Alejo Carpentiera – Królestwo z tego świata.

W Podróży do źródeł czasu ujawnia się muzykologiczne wykształcenie kubańskiego pisarza. Bohater prowadzi badania nad genezą muzyki, sam jest jej wielkim miłośnikiem, komponuje. W niezwykły sposób opisuje swoje fascynacje największymi dziełami oraz z zachwytem przygląda się prymitywnym instrumentom i, jak twierdzi, staje się świadkiem tego, jak rodzi się muzyka.

Język, sposób narracji (choć 1-osobowa to jednak pozwala sięgnąć dalej, poza zakres postrzegania narratora) i wyczuwalna pasja, z jaką książka została napisana podkreślają siłę opisywanej historii. Carpentier pozwala czytelnikowi dostać się do początku, do miejsca, gdzie rodzi się cywilizacja, ale jednocześnie pokazuje, że ten świat został nam odebrany i powrót do niego nie jest już możliwy, tak jak niemożliwa jest całkowita ucieczka od nowoczesnego świata.

Podróż do źródeł czasu, choć miejscami może nużyć mniej cierpliwych czytelników, stanowi prawdziwą, intrygującą literacką przygodę, w której warstwa fabularna uzupełniana jest przez plastyczność języka. To, co mogę zarzucić powieści jest niepełne wykorzystanie możliwości, jakie daje taki sposób opisywania świata, jaki wybrał Carpentier i, który w pełni wykorzystał we wspomnianym już Królestwie.



poniedziałek, 19 lipca 2010

Miłosz o dorastaniu

Myśląc o książce, której czytanie sprawiło mi prawdziwą przyjemność i wprawiało w niemal sielankowy nastrój, do głowy przychodzi mi między innymi urocza [sic!] Dolina Issy Czesława Miłosza. Dolina niemal jak ogród rajski, nawet diabły swoje własne posiada, tyle, że nie pod postacią gada na drzewie. Posiada także swojego Adama – młodego Tomasza Dilbina, który zdobywa w niej wiedzę o życiu, o sobie, o budowaniu własnej tożsamości. Przebywa u dziadków na Litwie, rodzice, nie mogąc przekroczyć granicy, zostali w Polsce. Pozostawiony niemal sam sobie, wychowywany na łonie przyrody (zachwycające w swej prostocie opisy litewskiej krainy to jeden z atutów książki), szybko staje się samodzielny i przechodzi inicjację z wieku cielęcego, pełnego słodkiej nieświadomości, w okres początkującej dorosłości. Dolina Issy wydaje się być idealnym miejscem na dojrzewanie. Różnorodność kulturowa, obcowanie z naturą wpływa pozytywnie na proces dorastania bohatera. Podobnie, jak dziadek Surkont, fascynuje się botaniką i z rozkoszą odkrywa tajemnice roślin. Spotyka ludzi przepełnionych dobrocią, ale także styka się z złem. Poznaje wreszcie naturę Litwinów, dzielących się na tych, którzy cenią równość i tolerancję (reprezentuje ich Czarny), jak i upartych narodowców, którzy chętnie przepędziliby wszystkich obcych z „ich” ziemi (Wackonis).

Dorastający Tomasz, jak niemal każdy w tym wieku, poszukuje autorytetów i początkowo, również, jak wielu z nas, szuka ich na zewnątrz. Z zachwytem obserwuje Romualda Łukowskiego, polskiego szlachcica, który romansuje z ciotką Tomasza – Heleną, a później wiąże się ze swoją służącą Barbarą. Prawdziwym autorytetem zostaje jednak jego dziadek, który „wpuszcza” go do swej biblioteki i poprzez kontakt z książkami pomaga mu odnaleźć siebie samego. Chłopiec odkrywa, że jego życie zostało ukształtowane przez jego przodków, co jednocześnie zmusza go do rozmyślań nad tym, kim by był, gdyby losy jego rodziny potoczyły się inaczej.
Przeżywa także rozkoszne chwile z dziewczyną z okolicy. Zupełnie niewinne, a jednak przepełnione erotyką, o których narrator mówi, że „było słodko”.

Tomasz wkrótce opuści dolinę, w której spędził chyba najlepsze lata i wraz z ukochaną matką wróci do wyzwolonej ojczyzny. Tym samym zamknięty zostanie jeden z etapów w jego życiu, a wspomnienie o nim będzie wspomnieniem o cudownej krainie, o boskim ogrodzie.
Choć Tomasz jest postacią pierwszoplanową i wokół niego kręci się akcja, to głównym bohaterem książki jest sama dolina i wszyscy zamieszkujący ją ludzie. Nie braknie nam interesujących postaci. Dolina ma swojego szaleńca – Baltazara, ma także swojego ducha – piękną Magdalenę, która z miłości do księdza popełnia samobójstwo i starszy we wsi.

Na uwagę zasługuje także sposób narracji. Autor wykorzystał swoje młodzieńcze doświadczenia i przeniósł je na papier w formie kroniki-eseju. 3-osobowa narracja, styl niemal informacyjny, co z pozoru wyglądać może dość sucho. Jednak Miłoszowi idealnie udało się połączenie takiego stylu z opisem mitycznej, baśniowej krainy. Dzięki temu powstała piękna opowieść o dorastaniu przeznaczona dla wszystkich wrażliwych na magię słowa.