sobota, 28 kwietnia 2018

Smak dorastania - Wioletta Grzegorzewska, "Guguły"

Krótki to będzie wpis, bo nie trzeba pisać dużo, za dużo o Gugułach Wioletty Grzegorzewskiej (Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2014), tę stuszesnastostronicową książeczkę trzeba po prostu czytać. I to nie ze względu na nominację do Nike, a nawet nie ze względu na nominację do międzynarodowego Bookera, żadne nominacje bowiem, żadne nagrody i tak nie miałyby wpływu na jej zawartość. A ta jest po prostu zachwycająca.

To wzruszające obrazki z dorastania dziewczyny na małej wsi w czasach PRL-u utkane przez pająki z Jerozolimy, które ochroniły Maryję i dzieciątko Jezus. Utkane delikatnie, subtelnie, bez nadmiaru słów, a mimo to sieć jest tak gęsta, że oblepia czytelnika, plącze się w głowie jak we włosach, nie pozwala się z niej wyzwolić. 

Świat widziany oczami małej dziewczynki, a potem nastolatki to odpustowe stragany, powrót ojca, zbieranie etykietek po zapałkach i niewybredne komentarze babek o przyjeździe ciotki z Ameryki (czy dziś jeszcze się tak mówi?) i barwne chusty. Adoracja obrazu Przenajświętszej Panienki miesza się tu z wypychaniem ptaków i smakiem pocałunków. To czas marzeń, pragnień i czas gorzkich rozczarowań. Czas poznawania życia i śmierci.

Te obrazki to także świadectwo przemijającego świata – opowieści babek przy darciu pierza, wiejskie przesądy i wierzenia, zapomniane już rytuały. Obok tego świat pełen PRL-owskich absurdów, wielka historia w tle.

Dorastanie u Grzegorzewskiej jest niezwykle sensualne, zmysłowe, lepkie. Zapach wąchanego kleju miesza się z zapachem koszonej trawy, pod butami chrzęszczą winniczki, a w ustach pozostaje posmak pędzonego alkoholu. Pierwsze doświadczenia cielesności swojej i innych, brukanie niewinnej intymności, nieodzowna część wchodzenia w życie. 

Choć moje dorastanie przypadło dekadę później niż Wiolki i w nieco innych okolicznościach, to jednak jest mi bardzo bliskie. Bo choć klej kojarzy mi się nie z jego ukradkowym wąchaniem, a z przedszkolnym kolegą, który się nim zajadał, to również kusiło napojami w woreczku, hukiem kapiszonów i naprawdę smakowało jak cierpkie guguły. Ale czyje takie nie było?